Śledź nas na:



Jaki jest etos pracy w Polsce i czy istnieje?


CEL PRACY
Celem pracy jest podtrzymywanie życia. Ale nie podtrzymywanie życia swojego przeciwko życiu innych, gdyż taki cel pracy przystawałby tylko do reguł obowiązujących w piekle. Praca służy warunkowaniu życia wszystkich. Czynności nie spełniające takiej zasady pracą nie są.

CZY NAUCZYCIEL PRACUJE?
Rzadko mu się to zdarza, co pociąga za sobą skutek społeczny jaki zaobserwowali dyskutanci internetowi z socjologii.pl, których przytoczę.

Witek:
Randall Collins sformułował teorię mającą wyjaśniać przyczyny upowszechniania się kształcenia we współczesnym społeczeństwie. Wyszedł on z założenia, że we współczesnych procesach stratyfikacyjnych cechy pochodzenia społecznego nie są już tak ważne jak dawniej. Przechodzenie młodych ludzi do wyższych warstw w strukturze społecznej odbywa się obecnie nie na zasadzie dziedziczenia pozycji rodowej, lecz poprzez "okazanie" dyplomu potwierdzającego odpowiedni poziom wykształcenia.
Edukacja stała się ważnym czynnikiem mobilności społecznej, stąd też pojawił się mechanizm konkurencji dyplomów. Ważne stało się nie tyle rzeczywiste wykształcenie, lecz samo posiadanie dyplomu ukończenia określonego szczebla edukacji. Coraz więcej młodych ludzi uczy się nie po to, aby realizować własne zainteresowania, lecz w celu zdobycia dyplomu. Zjawisko to nieuchronnie prowadzi do inflacji dyplomów.
Zjawisko inflacji dyplomów dodatkowo wzmacniane jest przez występujące w wielu krajach bezrobocie. Najczęściej dotyka ono młodzieży szukającej po raz pierwszy pracy. Młodzi ludzie, nie mogąc znaleźć pracy po ukończeniu szkoły średniej, decydują się kontynuować edukację w szkolnictwie wyższym, z nadzieją, że kolejny dyplom zwiększy ich szansę na uzyskanie pracy. Tym samym zjawisko inflacji dyplomów przenosi się na coraz wyższe szczeble kształcenia.

Czy zgodzicie się z teorią Collinsa? Czy jest ona adekwatna w wyjaśnianiu przyczyn wzrostu odsetka osób studiujacych również w naszym kraju?

Xylomena:
Trudno się z tym nie zgodzić, że motywacją ludzi do zdobywania wykształcenia (udokumentowanego) jest zabieganie o pozycję społeczną. Myślisz, że ktoś czyta moje wypracowanka dlatego że są mądre i odkrywcze? Czyta w ogóle? Dopóki nie dorobię do nich tytułu naukowego dla siebie, ani nikt ich nie uzna za zmieniające naukę, ani nimi nie zaciekawi. Jako obiekt zainteresowania społecznego będą miały szanse zaistnieć dopiero wówczas, gdy zaczną stanowić wzór na zostanie profesorem, ministrem, a najlepiej nagrodzonym noblistą . Dziwię się, że ktoś takie przemyślenia opublikował jako naukowe, bo zawsze uważałam je za oczywistość, poza którą nic innego na ten temat myśleć się nie da.
I co poznać po obfitym odzewie na zainicjowany temat.
A może spróbujemy coś na wspak ? Polecam moją teorię o migracji intelektu między płciami, bo tam w istocie jest orginalnie o motywacjach ludzi do nauki (choć tylko mimochodem). Powinna się niedługo pojawić w naszych newsach pt "Jestem kobietą".

Ritter:
Drogi Witku, oczywiście, że się zgadzamy (zabrzmiało jak: "my towarzysze, zgadzamy się z takim tokiem rozumowania"). Jest to "oczywista oczywistość". Sporo osób (głównie mających ukończone jakieś LO) udaje się na dalsze studia nie zważając ani jaki kierunek wybrali, ani jaką uczelnię.
Historyk - ochroniarz
Historyk - analityk w firmie badawczej
Psycholog - konsultant ds. analiz w firmie badawczej
Anglista - sekretarka
i tak dalej bez końca, ale skoro teraz nawet na sprzątaczkę, wróć- konserwatora powierzchni płaskich, trzeba mieć maturę to o czym my w ogóle mówimy?

Xylomena:
Ale to akurat nie jest o konkurencyjności dyplomów, a o fiksowaniu ich przeznaczenia. Może to być samoobrona społeczna przed systematyką i rosnącą robotyką ról społecznych? Ludzie jednak lubieją wyróżniać się od maszyn i zażywać cyborgi i różne takie imitacje, które w życiu za nimi nie nadążą z powodu ludzkiej zdolności do tworzenia chaosu.
Natomiast o inflacji, tylko w jakimś sensie. Na przytoczone przez Ciebie zjawisko można patrzeć jako inflację świadectw tylko wówczas, jeżeli wskazane prace traktować jako mniej wartościowe społecznie od uzyskanych dyplomów. Na Twoim miejscu nie robiłabym tego. To jest żadna nowość, że ludzie nie nadążają w kształceniu adekwatnym do potrzeb rynku (tzw. ekonomii. i ogólnie do potrzeb społecznych. Człowiek opuszcza szkoły z umiejętnością matematyki i fizyki adekwatną do rowiązywania problemów budowy maszyn kosmicznych, którą jest katowany przez lata, by po miesiącu ona zanikła, z powodu kompletnej nieprzydatności społecznej, nie trenowania tej umiejętności na gruncie stosowanym. Za to ten sam absolwent nie umie założyć firmy, skorzystać z sądu, urzędu, a do napisania najprostszego wniosku, CV do pracy, życiorysu, szuka specjalistów.
Ten rozdźwięk i mniemanie, iż nauka i praktyka są nie do pogodzenia pogłębia się! Coraz więcej ludzi nawet nie stara się myśleć o sobie jako sprawnych w praktyce do samego odrabiania lekcji i nauki. Czują się sierotkami niewydolnymi do nauki (korepetycje, kupowanie wypracowań). I może mają rację, ponieważ rozum człowieka ma pamięć wybiórczą i nie ma właściwości pamiętania tego dla czego nie znajduje zastosowań praktycznych. Trzeba bardzo wysublimowanych motywacji (małpich), żeby wrzucać do niego wszystko, co tylko chcieliby "nauczyciele" - traktowania świadect jako nagród.
Przykład (przykłady), które podałeś, równie dobrze można położyć na karb rosnącego etosu pracy w społeczeństwie lub tworzenia się systemu oceniania przydatności społecznej ludzi (do ról) niezależnie od tego jakie etykiety sprawności nadają im nauczyciele, bądź oni sami sięgając po takie czy inne sprawności szkolne.
Kiedyś (dawno, dawno temu to nie były dwa niezależne systemy z prostej przyczyny - naukę pobierało się u tego, który pracował, czyli od wykonawcy tej roli, którą zamierzało się pełnić. Odkąd jednak nauczanie stało się pracą samą w sobie, to społeczeństwo zaczęło pełnić dla nauczycieli rolę uczniów w każdej dziedzinie, tyle że w strefie wirtualnej - nie odnoszacej się do sprawnosci nauczyciela, jako praktyka.
Od kiedy nauczyciel nie musi wykazywać się sprawnością społeczną - umiejętnością pobierania korzyści i uczenia o tym jak to robić, to mnoży nauczycieli, a nie pracowników. Mnoży ludzi, którzy zmuszeni są dowodzić, że mają czego uczyć i że ta ich nauka jest coś warta w oderwaniu od praktycznego jej sprawdzania się.

Jemioła na drzewie nie może stworzyć zgodnego rozwoju z podkładką na której wyrasta. Jedno zniszczy drugie.



Zobacz także